"Shok ebasit hissra."

 

"Shanedan, człowieku."

 
Proste zadanie. Zlikwidować cel. Nie pytał dlaczego, po co ani tym bardziej jak się nazywa. Jak najmniej problemów. Więc dlaczego teraz nie może pchnąć sztyletu? Dlaczego się waha wpatrując w zielone oczy kobiety. Maga. Celu. Zastanawiało go dlaczego tak słabo się broniła. Dlaczego teraz tylko płacze przyjmując swą śmierć z godnością, nie błagając o litość. Zabrał sztylet z jej gardła i opuszczając głowę westchnął głośno. Odciął kawałek jej płaszcza i wstał chowając go wraz z sztyletem. Odparł powoli odchodząc.
- Powiem im że Cię zabiłem. Zniknij. - już chciał skoczyć i zniknąć w otaczającej ich nocy, lecz kobieta wykrzyknęła wstając.
- Głupcze! Myślisz że tak łatwo Ci to daruję?! Kto Cię nasłał?!
Obrócił się do niej przodem, już chcąc rzucić odpowiedź w stylu „nie interesuj się”, lecz zaniemówił. Wokół kobiety unosiły się stróżki krwi, niewątpliwie jej własnej. Postąpił krok do tyłu widząc jak przywołuje cienie z którymi miał kiedyś do czynienia. Bał się, ale wiedział że musi odzyskać panowanie nad swym ciałem. Wyciągnął oba sztylety, delikatnie kucając. Kobieta zaśmiała się i przez zęby wycedziła.
- Jesteś tylko Qunari. Wy i ta wasza śmieszna religia. Niepotrzebnie się wtrącasz! Mogę kazać im rozszarpać Cię w jednej chwili! Albo lepiej, zrobię to sama! - ostatnie zdanie wykrzyczała strzelając do niego z nieokreślonego pocisku. Wyglądał niczym kłębek buzującej krwi. Widział już to prędzej. Zrobił szybki unik krzycząc.
- Jestem Tal'Vashoth! - przeciął ostrzami pierwszą ze zjaw, odprawiając ją z powrotem tam skąd przyszła. Rzucając się na następnego demona krzyknął głośno, dając upust swej frustracji i wściekłości. Posyłał kolejne jej sługi do Pustki. Był już wyczerpany, ale została tylko Ona. Próbowała jeszcze się bronić lecz w końcu złapał ją za gardło i podniósł do góry. Dopiero teraz mogła dojrzeć jego oczy pełne nienawiści. Wycedził.
- Dlaczego? Dlaczego magowie są tak bezduszni i okrutni?
Kobieta złapała go za dłoń którą On trzymał ją w górze. Wycharczała ledwo mogąc nabrać powietrza.
- To inni nas do tego zmuszają... - mężczyzna krzyknął.
- W takim razie co zagrażało magowi który wybił całą wioskę?! Dlaczego bez litości zabijał dzieci wraz z matkami? - zacisnął mocniej dłoń na jej szyi - Dlaczego zabił swoją rodzinę? Bo bał się że Oni go zabiją?! - zabrał swą dłoń, sprawiając iż kobieta upadła na ziemię, kaszląc odezwała się.
- Musimy się jakoś bronić... Templariusze... Ty nic nie rozumiesz...- zamilkła gdy poczuła ostrze na swej szyi. Mężczyzna ukucnął i cicho odparł.
- Macie wybór. Wiem o tym bo przyjaźniłem się z apostatą. Wiesz kto go zabił w bestialski sposób? Inny apostata. Nie zwykli ludzie, nie templariusze, nie zwierzę, nie plaga. Tylko mag krwi. Mnie nie zabił. Wiesz dlaczego? Uznał iż mam to wszystko zapamiętać bo mam rogi. Kto by mi uwierzył, nieprawdaż? Chciał abym sam się zabił z bólu i żalu. Niestety, zamiast tego zacząłem walczyć. I przysiągłem sobie, iż zabiję każdego maga krwi jakiego spotkam na drodze...
Kobieta otworzyła szerzej oczy, podnosząc głowę aby na niego spojrzeć. Otworzyła nawet usta chcąc coś powiedzieć na swą obronę, lecz Qunari zrobił szybki ruch sztyletami, po czym wstał. Delikatnie pchnął jej ciało nogą, które upadło z głuchym łoskotem. Wziął jej głowę i schował do płóciennego worka. Taki dowód chyba będzie wystarczający dla jego pracodawców. Jednakże obiecał sobie iż nie będzie już brał tego typu zadań. Chyba że będą dotyczyć magów. Zniknął w mroku nocy, zostawiając zagadkową śmierć w Mrokowisku strażnikom którzy przybędą tam zapewne nad ranem.


Sam nazwał siebie Ebasit.
Nie mógł pojąć co to nazwisko, więc wymyśliła mu je jedna z „dam” zamtuzu, a brzmi ono Tanaki.
Ukończył 26 lat co mu wręcz schlebia, patrząc przez pryzmat jego przeszłości i tego ile żyje większość jemu podobnych.
Oczywiście należy do wyróżniającej się rasy, gdyż jest Qunari. Jednakże dla nich umarł i stał się Tal'Vashoth. Nie pochodził z jakiegoś znamienitego rodu dowódców. Miał zostać co najwyżej płatnerzem jak jego ojciec.
Pochodzi z północnego Rivan, gdzie Qunari mają swoją bezpieczną przystań.
Łotrzyk jakich mało w Fereldenie. Szampierz i Zwiadowca Legionu (co prawda do tytułu mistrza brakuje mu „trochę”, lecz potrafi wystarczająco aby nie dać się zabić a posłać do piachu przeciwnika).
Wyróżnia się z tłumu, przez swe białe włosy, rogi i o wiele szarszą skórę od przeciętnego człowieka. Jeśli dodać do tego iż mierzy ponad dwa metry i siłą przewyższa przeciętnego człowieka (podkreślam: przeciętnego), to można sobie wyobrazić jak często inni spoglądają na niego z przerażeniem. Ale On się tym nie przejmuje, nieprawdaż? Przecież chodzi w płaszczu z kapturem bo „lubi”. A wręcz „kocha” wychodzenie na ulicy dopiero po zmroku. Qunari mają naprawdę „łatwo”, nieprawdaż? 


Opanowany, posłuszny, oddający swe życie Qun... w sumie taki powinien być. Tym czasem potrafi jednym uśmiechem zasiać wątpliwości w sercu wroga. Bierze to co chce i idzie tam gdzie chce, taki tam wolny duch targany przez wichury losu po całym Fereldenie. Zawsze pilnuje swoich tyłów. Nie żeby nikomu nie ufał, ale nauczył się iż najlepiej zawsze jest liczyć tylko i wyłącznie na samego siebie. Wiecznie niezdecydowany i nieufny, tym bardziej jeśli wiąże się to z pieniędzmi. Nieustępliwy w swych postanowieniach. Szybciej chyba zagonisz do pracy osła niż go przekonasz. Jest spokojny i zazwyczaj wszystko przyjmuje z uśmiechem na twarzy. Powiedzenie które wziął sobie głęboko do serca : „Trzymaj swych przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej”. Woli sprawdzić coś nawet i dziesięć razy za nim wpakuje się w kabałę, która tak naprawdę może okazać się grą wartą świeczki. Czasami jest trochę wścibski. Boi się także „odrobinę” magów. Nie żeby od razu przed nimi uciekać, ale woli nie mieć z nimi niczego wspólnego. Potrafi być troskliwy i uczuciowy, jednakże spokojnie. Zazwyczaj szybko mu to przechodzi.


Co by się dużo rozpisywać na temat jego historii. Wystarczyło że sprzeciwił się jeden raz, drugi, trzeci. Qunari okazują miłość rodzinną na swój własny niepowtarzalny sposób, więc można powiedzieć iż był szczęśliwy. Problemy zaczęły się gdy zaczął więcej rozumieć i więcej widzieć. Rozmowy z elfami ani trochę nie poprawiły jego percepcji na Qun. W końcu jasno zaczął się przeciwstawiać i zadawać wiele pytań. Matka go błagała, ojciec twardą ręką próbował przywrócić rozsądek, lecz on obrał już swoją drogę. Opuścił i wyrzekł się Qun, stając się Tal'Vashoth. Nie zdawał sobie sprawy z Plagi, dopóki nie opuścił swego miasta. Dopóki nie stracił nowo zdobytych przyjaciół. Uderzyło to go, jak i również odpychające zachowanie ze względu na jego pochodzenie. Jednak nie miał zamiaru wrócić, przepraszać, żyć szarym życiem. Więc wystarczyło zacisnąć zęby i próbować dalej. 


Był już poszukiwaczem przygód, najemnikiem, kupcem, uciekinierem. A teraz znalazł pracę w miejscowym zamtuzie, gdzie przyjęto go z otwartymi ramionami. Zawsze przyda się ktoś kto będzie pilnował dam i w razie potrzeby "wyprosi" nieproszonych gości. Dodatkowo stwierdzono że dzięki swemu wyglądowi może przyciągnąć więcej zainteresowanych. Dla Niego jest ważne iż ma gdzie spać i co jeść.


Krople wody odbijały się rytmicznie o parapet, tworząc osobliwą i niepowtarzalną melodię. Grzechem było na chwilę się nie zatrzymać i wysłuchać. Spokój nie trwał jednak zbyt długo, gdyż po chwili drzwi się otworzyły i niezwykłą melodię zagłuszyło stąpanie bosych stóp w kierunku mężczyzny. Po chwili dało się słyszeć jeszcze cienki, dziecięcy głosik.
- Eba?
Qunari odwrócił twarz od okna, otwierając jednocześnie oczy. Zatrzymał wzrok na dziesięciolatce do której uśmiechnął się ciepło.
- Shanedan Imekari. Coś się stało?
Dziewczynka nadymała policzki i z wyrzutem odpowiedziała.
- Nie jestem Imekari... - powiedziawszy tupnęła nóżką, pokazując jak bardzo ją to poruszyło. Mężczyzna zaśmiał się i poczochrał jej blond czuprynę.
- Tak, tak, masz rację. Przecież jesteś już dorosła. - ponownie się zaśmiał, sprawiając iż dziewczynka uśmiechnęła się i podeszła do okna aby przez nie wyjrzeć. Stanęła na palcach i wyciągnęła dłoń, chcąc dosięgnąć kropel wody. Qunari wrócił więc do wsłuchiwania się w melodię przyrody. Po dłuższej chwili dziewczynka odezwała się.
- Eba? - spojrzała na niego, wpatrując się intensywnie w jego zamknięte oczy. Gdy kiwnął głową, w niemym pytaniu, Ona powiedziała z lekkim trudem.
- Shadan!
Mężczyzna uśmiechnął się ponownie ciepło i pogładził ją po włosach. Zaraz ją poprawił.
- ShEdan. Byłaś blisko. Widzę że szybko się uczysz, ale wiesz że nie musisz prawda? - uchylił oczy i z uśmiechem spojrzał na nią. Dziewczynka skinęła głową.
- Ale ja chcę. Bo lubię patrzeć jak się uśmiechasz. - powiedziawszy wyszczerzyła zęby i wróciła do łapania kropel deszczu. Ebasit przyglądał się jej przez dłuższą chwilę z małym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Po chwili uśmiechnął się i odparł.
- Ach Imekari...
Dziewczynka znowu nadymała policzki i prawie krzyknęła.
- Nie jestem dzieckiem!
Mężczyzna zaśmiał się ciepło, uspokajając dziewczynkę po którą po chwili przyszła mama. Przyniosła mu coś do zjedzenia i życzyła miłej nocy. Westchnął gdy na nowo został sam w pokoju. Kolejny dzień w zamtuzie dobiegał końca, więc mógł iść i posprzątać główną salę. A później znowu wysłuchiwać kolejnych biadoleń kobiet tutaj pracujących. Lubił to miejsce i wszystkich jego pracowników jak i mieszkańców. Wstał i wyszedł ze swojego pokoju, zostawiając otwarte drzwi, aby deszczowa melodia mogła opleść ten ciepły budynek.





[Witam. Tytuł posta: "Trud to iluzja". Jeśli będzie trzeba coś jeszcze wytłumaczyć z Qun, proszę pytać. Także ten tego. Zapraszam do wątków. To tylko niegroźny dwuróżek.]