"Oh, I know, I know. Most people enjoy being kicked in the head to be woken up each morning. Me, I'm just so picky."

VESPER
dwadzieścia parę lat.
elfka z Orlais.
uzdrowicielka.
mag mocy.
apostata.

Fortune favors the bold, though statistics favor the cautious...

W Val Royeux, stolicy jakże ślicznego Orlais, znajduje się jedno z gorszych Obcowisk w całym Thedas. Żyje tam kilka tysięcy elfów, na powierzchni porównywalnej z placem targowym w Denerim. Mury otaczające Obcowisko są tak wysokie, że słońce widać tam jedynie w południe, gdy wisi ono najwyżej na nieboskłonie. Tam urodziła się i wychowała Vesper, chociaż wtedy jeszcze nazywała się inaczej. Niepokorna elfka, która marzyła o wyrwaniu się z tego miejsca. Wszędzie było jej pełno, gdzie się elf nie obejrzał tam widział jej rudą czuprynę, piegowatą twarzyczkę i drewniany miecz, który sama sobie wystrugała. Miała niewyparzony język, obrażała ludzi, którzy pojawiali się w Obcowisku i kilka razy strażnikom zdarzyło się ją ukarać za same słowa. Nienawiść do gatunku ludzkiego rosła, jak w niemal każdym elfie. I ta nienawiść doprowadziła do odkrycia magii, która gdzieś się w niej czaiła. Miała dziewięć lat i zabiła dwójkę strażników, którzy znowu chcieli jej dać nauczkę za jej wybryki. To chyba właśnie trochę ją otrzeźwiło, umilkła, uspokoiła się. Szybko zrozumiała powagę swojego czynu. Templariusze zjawili się szybko, chociaż nie stawiała oporu, to i tak potraktowano ją jak najgorszego kryminalistę. Ogłuszono ją i już nigdy więcej nie zobaczyła ciemnego Obcowiska, tak samo jak swojej rodziny.
Kolejne lata spędziła w Białej Iglicy, gdzie z początku nie sprawiała większych problemów. Przez wiele tygodni nadal chodziła osowiała, nie zwracała uwagi na zaczepki, czy nieprzyjemne uwagi pod jej adresem. Dopiero po dłuższym czasie oswoiła się z myślą, że jest mordercą. Nawet jeżeli zabiła kogoś nieumyślnie, to i tak czuła się za to odpowiedzialna. Więc pozostało jedynie obiecać sobie, iż się to nie powtórzy. Przynajmniej taki miała plan (i nawet dotrzymała sobie tego słowa przez kilka parę lat, dopóki z Iglicy się nie wydostała). I znowu jej stare nawyki nadużycia słów zaczęły do niej wracać, przez co zyskała sobie niechęć templariuszy, a także niektórych uczniów. Jednak znaleźli się i tacy przyszli magowie, którzy polubili ją za tę głupawą śmiałość. Życie w Iglicy nie było, aż takie złe, jak teraz sobie wspomina. Miała dach nad głową, przyjaciół i codziennie dostawała ciepłe posiłki. Uczyła się nawet pilnie, polubiła magię i rzucanie zaklęć. Czuła się wtedy jakby kontrolowała przynajmniej jeden aspekt swojego życia. Dużo czasu też spędzała w podziemiach Iglicy zwiedzając opuszczone lochy*, za co kilka razy oberwało jej się od jej mentora**. "Wyleczyła się" również z tej nienawiść do ludzkiego gatunku, przelewając swą złość na templariuszy (co nie zmienia faktu, że cholerny shem nadal pojawia się w jej wypowiedziach jak ją jakiś człek zdenerwuje). Katorgę przeszła w wieku lat osiemnastu bez większych problemów. One przybyły dopiero później, gdy zaczęła być podejrzewana o magię krwi. Sprawa zaczynała przybierać kierunek wielce niekorzystny dla niej, więc postanowiła uciec. Okazało się jednak, iż nie będzie to potrzebne. Iglicę odwiedzili Szarzy Strażnicy szukający rekrutów. Można otwarcie stwierdzić, że błagała, aby ją ze sobą wzięli. Plan się udał, opuściła Iglicę z błogosławieństwem Edmonda, Pierwszego Zaklinacza, a niezadowolonym templariuszom posłała jedynie złośliwy uśmieszek. Towarzystwo Szarych Strażników opuściła po tygodniu, zanim stała się jedną z nich. Słyszała zbyt wiele o jakimś poświęceniu. A ona przecież nie z tych co narażają swój zgrabny tyłek dla innych (tak jest w teorii, w praktyce, gdy trafi na kogoś w potrzebie to okazuje się, że ma stanowczo za dobre serce i od razu mu pomaga, nawet jeżeli może się to dla niej źle skończyć... ale się do tego nie przyznaje). Wtedy też właśnie przyjęła imię Vesper, zapominając o… Velerie.
Od paru już lat, wiedzie więc radosne życie apostaty i udaje, że jest tylko nic nie znaczącym elfem. Co prawda jej niespokojne usposobienie do życia, niewyparzony język i ogólna porywczość trochę w tym przeszkadza, ale przynajmniej wygraża wszystkim nożem, a nie kulą ognia. Magii używa jedynie w ostateczności, a za każdym razem, gdy ta ostateczność nastąpi od razu zmienia miejsce zamieszkania. W żaden sposób nie chce się też wplątywać w konflikt magów i templariuszy, twierdząc, że chce wieść jedynie spokojne życie, a ta walka dopiero się rozkręca i pewnie nigdy nie skończy (co nadal nie zmienia faktu, że już parę razy pomogła innym apostatom zbiec, narażając po raz kolejny swój szanowny tyłek, ale się nie przyznaje uparcie, że by się z własnej woli wplątywała w jakieś awantury).
Jak na razie pracuje u wędrownego, krasnoludzkiego kupca jako pani Przynieś-Podaj-Pozamiataj, który cały czas myli jej imię i nazywa Ester. Już znudziło ją poprawianie go, a on zaś przywykł do jej wiecznych uwag i narzekań. Vesper nie znosi tej roboty, bo nie lubi jak się nią dyryguje. No ale pieniądz jednak potrzebny w wielu aspektach życia, a to nie tak, że mogłaby zostać najemniczką, obrońcą wdów i sierot, i nieźle na tym zarobić... bo nie uśmiecha jej się rzucanie zaklęciami na prawo i lewo, jakby wywieszać sobie na szyi specjalną wiadomość dla templariuszy: "Jestem apostatą. Weź mnie tu i teraz."

In the darkness there’s always a crack. That’s how the light gets in.


*tzw. "the Pit" które pojawiło się w Dragon Age: Asunder.
** lubię myśleć, że był nim Rhys :3

[1. Ona ma akcent. Ale nie ten głupawy, tylko ten ładniejsiejszy, jak Corrine Kempa (Leliana :3 ), czyli naturalny, lekki akcent, o :P
2. Ogólnie to opierałam się lekko na Fionie z The Calling. Ale tylko lekko. Miałam chęć na qunari w stylu Tallis, jednak chyba Vesper będzie łatwiejsza w użyciu :D
3. Historia blizny kiedyś się wyjaśni. W jakiejś notce może. O, chce ktoś wspólną?
4. Btw, grałam po angielsku, więc niech nikt na mnie nie krzyczy jak się zapytam o coś, hm? :> ]

credits:
>domirine
>Dragon Age: Awakening - Anders <3
>Patrick Weekes The Palace Job
> Fringe season 2, ep. 21.

16 komentarzy:

  1. [Witam już tak oficjalnie i zapraszam do wątków :) Do wyboru Alaric albo Nef i Cassiel (choć tych ostatnich dwoje można "rozdzielić" w szczególnej potrzebie xD).]

    OdpowiedzUsuń
  2. [cóż.... bo to taki eksperyment :D
    skrobniemy coś, hm? a elfka Vesper... my nie psiałyśmy już gdzieś, keidyś wspólnie? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  3. [aaach SM <3 mój blog :D nie pamiętam w sumie wielu wątków i postaci z jakimi pisałam, ale jak zwykle okazuje się, że blogosfera nie jest wcale taka wielka... :P
    a ja mam nawet pomysł! co Ty na to, by mąż Sol sprowadził Vesper, by ta przebadała rudą i uzdrowiła ją z rzekomej bezpłodności? sęk w tym, ze Sol nie jest wcale na nic chora i nic jej nie dolega, po prostu robi wszystko, by dziecka nie urodzić, zwodzi męża a ten naiwny biedny jest i nie widzi, co to za diablice ma u swego boku :) ]

    OdpowiedzUsuń
  4. Sol nie obchodziło, co jej mąż robi poza ich domem, którym był komnaty w pałacu cesarskiej pary w zachodnim skrzydle. No przynajmniej póki to w ogóle nie ingerowało w jej wolność. Bo mimo małzeństwa, Sol była jak wolna, niezależna kobieta. Moze nawet nie kochała męża... Sama nie umiałaby odpowiedzieć, tak lub nie. Darzyła go ciepłymi uczuciami, sympatią, jakimś zalążkiem zaufania... Wierności w tym nie było, miała za skórą nie jednego diabała, a wszystkie one pragneły bliskości, ciepła, dotyku i pieszczot. Tylko przez posiadanie jej można było ją ujarzmić.. na chwilę. A mąż jej... cóż, zbyt często wyjeżdżał, za wiele miał obowiązków i choć dzielili sypialnie, nie okazywał jej miłości, jaką na pewno czuł, wszak każdy wiedział, że Bann oczarowan jest kobietą jakby zaklęty był i ślepy na to, ze ta kochanków ma tabun i sama ich sobie wybiera i sprowadza nawet do tego łózka. Moze gdyby pokazał jej do kogo nalezy i gdzie jej miejsce, potulnie postarałaby się choć wierności dochować... A tak? Nic jej nie ograniczało!
    Gdy przyprowadził jej tego dnia uzdrowicielke, spojrzała na niego wściekła. Dziecko?! Ona miałaby być matką?! W duchu wyklinała na tego głupiego osła. Nie była bezpłodna! Miałą swoje środki, by spędzać płody i zioła, które po wypiciu z nich wywaru pos tosunku zabezpieczały przed zajściem w ciąże. Cóż... nie byłaby dobrą matką, wiedział to każdy osioł. I nie chciałaby być. Nie chciała tak skrzywdzić dziecka. I nie chciała stracić tej swobody. Acz w jakiś sposób troska męża ją rozczuliła.
    Gdy wyjaśniał kim jest elfka i jakie ma od niego zadanie, podeszłą do niego i objeła za ramię. Patrzyła przy tym nieufnie na tę Vesper. Była tu zbędna, niepotrzebna. Bo nie było problemu, więc i jej obecność by tu jakąś pomyłką. A i nawet powody tej umowy jej nie interesowały, dla niej była to farsa, nic więc dziwnego, ze niczym żmija obserwowała tamta, jak intruza, którego należy się pozbyć!
    - Ale mężu, czy ty myślisz, ze to konieczne? - pytała go kilkakrotnie, on jednak tylko smutnym i zmartwionym spojrzeniem mierzył jej twarz i sylwetkę. Och, w takiej chwili miała ochotę mu pokazać, jak się robi dzieci i to nie w tym tkwi problem! Był ślepy i głuchy! A mógł być takim doskonałym kochankiem... przecież pokazał jej iudowodnił nie raz, że drzemie w nim siła i ogień, które są w stanie ją pokonać i ujeździć, by straciła dech.
    Gdy wyszedł, odwróciła się do Vesper i zmrużyła oczy. Zalśniły kolorem morza i Sol podeszła do elfki. Staneła przy niej i zlustrowała uważnie. Gładka, jasna cera na twarzy wydawałą sie perlić, być promienistą i Sol aż jej pozazdrościła tego... sama bowiem tylko się rumieniła i przypominała młody pąk różany ale nie morski klejnot głebin. Westchneła z żalem i uniosła dłoń , by zaczesać kilka kosmyków z policzka tamtej za spiczaste długie ucho. Musneła palcami jeszcze policzek tamtej i westchneła znów.
    - I co ja mam z tobą począc, perełko? - spytała bezradnie, jakby na prawdę w tym tkwił problem.
    Nie wieziała, czy kupić sobie, zyskać zaufanie i sprzymierzeństwo tamtej, zawrzeć sojusz przeciw mężowi, czy udawać, zę współpracuje... Och, tylko czy ufać tej pannicy można?

    OdpowiedzUsuń
  5. O tak, rzekoam bezpłodność to było coś, z czym nie chciała się obnosić, ale tym bardziej rozstawać. Po pierwsze dziecko uwiązałoby ja jak psa. Musiałaby siedzieć w pałacu, pokazywać się tylko w towarzystwie starszych matron i matek. I nie mogłaby opuszczać swoich komnat tak swobodnie... Poza tym samo dziecko byłoby jakimś utrudnieniem w spełnianiu swoich namiętności, bo jak tu przyjąć kochanka, gdy obok kołyska.. I sam mąż... Wtedy by jej na krok nie opuścił. Och, nie, ciąża i dziecko to nie dla niej.
    - Mój mąż cię pochwycił - zauważyła z rozbawieniem. -Jego zołnierze złapali i nie mów, ze żaden nawet twej jasnej dłoni nie ścisnął, gdy cię z rozkazu Banna pojmali - zakpiła z tej odwagi, na którą tu miejsca nie było.
    Nieważne był zdolności i umiejętnosci elfki. Była tu, bo miała zadanie. Nieobchodziło pani Gurrein, czy dostanie za to pieniądze, czy inną wartościową zapłatę. Nie obchodziło jej to, ze pomocą ratuje swoje życie. Była tu i miała coś zrobić. Coś niezgodnego z życzeniem Sol.
    Pytanie zadała, ale odpowiedź była nieważna. Miała jedynie zasugerować, ze kobieta nie dba o życzenia tej obcej uzdrowicielki. I o nią nie dba tym bardziej, na pewno nie ponad siebie i swoje priorytety.
    - Jak chcesz mnie uleczyć/ - spytała wprost i odeszła od tej spiczastouchej, która wydawała sie być jakby dzika i nazbyt krnabrna, aż było to niedorzeczne.
    Usiadła na wysokim fotelu z rzeźbionym oparciem i zarzuciła jedną nogę na drugą. Poparwiła misternie uplecioną fryzurę i musiała przyznać, ze zadowolona jest z pracy nowej służki, bo jej miłe, delikatne dłonie umiały ją i uczesać i w inny sposób poprawić humor. Może i ta elfka by się na coś przydała.... Ale czas i na to przyjdzie, przecież chodzi o to, by dojść do porozumienia i wybić z głowy tej pannicy jakiekolwiek pomysły o leczeniu. Bo nie było czego leczyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Nef zawsze można później wtrącić do wątku, więc faktycznie możemy zacząć od tego, że najpierw pozna Cassiela ;)
    No nie mogłam się powstrzymać ^^ Poza tym jakoś tak najbardziej mi na tą postać on właśnie pasował xD
    Co do Alarica, to jak wpadnę na jakiś pomysł, to dam Ci znać :) Na razie powoli wybudzam się po sesyjnej gorączce i odsypianiu jej :p]

    Musiał przyznać, że gdyby nie dzisiejsza pomoc wiedźmy, straciłby pacjenta. Do jego kliniki przyniesiono bowiem elfiego chłopca, któremu na pierwszy rzut oka nic nie dolegało... aczkolwiek cały czas, według słów rodziców, pozostawał w śpiączce od czterech dni i nocy, pocił się nadmiernie, wykrzykiwał dziwne słowa w niezrozumiałym języku i zdawał się cierpieć z jakiegoś powodu - jak gdyby ktoś ranił go od wewnątrz.
    Neférea przekazała mu w myślach, że to są jawne oznaki tego, iż chłopiec został opętany... albo jest na dobrej drodze ku temu, aby stracić swoją duszę. Jedyną osobą, którą Cassiel znał i która była w stanie wypędzić demona z ciała, była właśnie ta wiedźma. Nie mógł jednakże pozwolić jej przejąć kontroli przy świadkach, zatem poprosił rodziców, aby opuścili na ten czas klinikę i pozwolili mu w spokoju działać.
    Gdy spełnili jego prośbę, wiedźma natychmiast wykorzystała pierwszą lepszą okazję do przemiany. Zanim jednak przystąpiła do działania, zablokowała magicznie wszystkie wejścia i okna kliniki, by nikt nie przerwał zaklęcia ani tym bardziej jej nie zdekoncentrował. By ratować życie, Cassiel był w stanie wiele poświęcić, nie oznaczało to jednak, że potrafił ot tak przyglądać się ze spokojem temu, co robiła wiedźma, jaką ofiarę musiała złożyć, by wejść do umysłu chłopca. Czyniła jednak to, co konieczne korzystając ze swej ogromnej wiedzy.
    Rytuał zakończył się powodzeniem i godzinę później mały elf wybudzał się już ze śpiączki - tyle, co w porę blondyn zdążył zająć na powrót miejsce wiedźmy, sprawdzając funkcje życiowe dziecka i jego reakcję na bodźce. Uspokoił go mówiąc, że jest w dobrych rękach, że powinien odpoczywać, a rodzice czekają na niego. Następnie, patrząc przez ramię, czy aby jego pacjent nie podgląda czasem, ruszył do drzwi znosząc zaklęcie bezpieczeństwa, aby chwilę później wpuścić do środka zamartwiających się rodziców.
    - Syn ma się dobrze, nie musicie już się obawiać - powiedział do nich uśmiechając się ciepło, zapewne dodając im tymi słowami otuchy, choć o wiele większą radość przyniosło im uchwycenie w objęcia swego dziecka, któremu nic już nie groziło. Nie licząc templariuszy, którzy zapewne zainteresują się nim niedługo jako potencjalnym kandydatem do Kręgu.
    Cassiel wysłuchiwał właśnie z ich strony podziękowań (na które Nef prychała w myślach ze złością, uszczypliwie dodając, iż to wszystko jej zasługa), kiedy do kliniki wpadła... a może weszła...? W każdym bądź razie młoda elfka, której twarz zdobiła blizna, sprawiała wrażenie, jakby znalazła się w jego klinice szukając schronienia. Pytanie tylko: przed kim?
    Mężczyzna opuścił swych pacjentów, udzielając im przedtem użytecznych porad, a także każąc im strzec syna, by ruszyć w kierunku nowo przybyłej, witając ją ciepłym uśmiechem nim cokolwiek zdążył rzec.
    - Witaj w klinice. Mogę ci jakoś pomóc? - powiedział.

    Cassiel/Neférea

    OdpowiedzUsuń
  7. Pani Guerrin nawinęła na palec rubinowy kosmyk łosów, w których mieniłą się i miedź i bursztyn i spoglądała uważnię na elfkę. Była młoda, choć jak zdążyła się przekonać u tej rasy wygląd jest niezwykle mylny i szczególnie pozorom nie powinno się ufać. Bo wyglądała na 20 lat, a mogła mieć ponad wiek, albo i więcej. Ta szlachetna rasa nie była zakłamana, ani krnabrna, a jednak ta tutaj, przedstawicielka swoich wydawała się nad wyraz butna i wręcz bezczelna, choć na pozór wszelkie grzeczności zostawały zachowane.
    Bawiła się włsoami, wysłuchując słów kobiety, które jednak wielkiego znaczenia nie miały. Acz pojawiła się pewna myśl... Powinna poszukać u źróła rozwiązania dla własnej niewygody. Najął tamtą mąż Sol, a zatem od tej kwestii umowy elfki z mężem powina zacząć. Uśmiech rozjaśnił jej twarz o regulanych, pięknych niechybnie rysach, choć oczy pozostały takie czujne i zawistne, jak u żmiji.
    - Co ci obiecał mój mąż, za uleczenie mnie, moja droga? - spytała uprzejmie. Cóż, miała swego kochanego pana w garści, mogła samodzielnie zarządzać jego majątkiem, a zatem gdyby padła cena, mogłaby ją podbić i własne warunki podyktować. Jesli jednak było to coś wartości innej niż pieniężna, mogła zaoferować lepsze warunki, wszak i znajomości miała i wejścia do róznych spraw i kontaktów.
    Usiadła wygodniej i spoglądała dalej na tamtą. Och, jakże podobała się jej ta blada cera, a blizna nad wargą sprawiała, ze rudowłosa miała ochotę spróbować pocałunku ust ztaką skazą, by porównać ogół wrażeń, jakie znała z własnych doświadczeń. I kto wie, czy może właśnie nie tego niebawem nie spróbuje. Pragnienia rudej miały to do siebie, że ją tłamsiły i zmuszały do ugięcia się pod ich intensywnością. Tym bardziej, że ona z radością iz apałem im ulegała.
    - Ciekawa jestem, chcę wiedzieć, jak wysoko ceni sobie potomka i mnie jako matkę i żonę rodziny - wyjaśniła, choć był to istne bzdury, w które nigdy nie wierzyła i nigdy nie uwierzy. Ona żoną była doskonałą, dla mężą była najlepsza. Dla wielu innych mężów też, wybijałą się ponad ich żony. Matką też by mogła być... W innym życiu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dopiero po chwili do mężczyzny doszło, dlaczego ta elfia panna wydawała mu się podejrzana. W niczym nie przypominała swych pobratymców z Obcowiska: była lepiej ubrana, zadbana... Widać było, że nie biedziła się o kolejny złamany srebrnik ani brak dachu nad głową. Poza tym Cassiel, jak sądził, pamiętałby ją, gdyby rzeczywiście mieszkała tutaj na miejscu, a tak nie potrafił przywołać sobie w umyśle jej twarzy. Definitywnie nie była stąd, jej ubiór rzucał się zanadto w oczy.
    A może ta jej nagła wizyta w klinice to nie przypadek? Może w istocie szpiegowała dla Templariuszy, a złapana na gorącym uczynku nie wiedziała, co mówić? To by miało bynajmniej sens, wyjaśniałoby, dlaczego przysłano do niego ładną buźkę, która miała zapewne go omamić.
    - Nie widziałem cię do tej pory w Obcowisku - stwierdził poważnie, nieco zamyślony. - Przybyłaś niedawno do miasta?
    Jeśli grała, miał zamiar pociągnąć tą zabawę nieco dłużej, pozwolić jej myśleć, iż ma nad nim przewagę. Neférea była zgodna w postanowieniu mężczyzny, milcząc i czekając, jak potoczy się ta rozmowa.

    Cassiel/Neférea

    OdpowiedzUsuń
  9. [Chyba na to wygląda. Każdy na swój sposób próbuje im dopiec, ale zero kontaktu z nimi to też dobry sposób. Taka mała zabawa w kotka i myszkę xD
    W końcu się prawie ze wszystkim uporałam i mogę coś nie coś zacząć pisać. No to tak? Masz jakiegoś pomysła czy ponownie muszę się wysilić? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Ojejku, dziękuję <3 Strasznie się bałam, jak się ta moja postać przyjmie. I ulżyło mi, jak zobaczyłam Twój komentarz, bo znaczy to, że blog jeszcze żyje ; D
    Pomysł na wątek jako taki mam, choć w praktyce może nie rozwinie się zbyt ciekawie ; p Obie nasze postacie pracują u krasnoludzkiego kupca (tzn. Rizza pracowała), więc można to jakoś wykorzystać. Może się na przykład okazać, że to ten sam krasnolud, czy coś w tym stylu... Hmm, ale co dalej? xD]

    OdpowiedzUsuń
  11. [ Ooo, dobra, dobra, Głębokie Ścieżki bardzo chętnie. Czyli jakby co, to Rizza może sobie Vesper trochę zaszantażować co jakiś czas? ; p
    Co do qestu, znalazłam na Tablicy Kantora takie coś:

    "Duchy czy żywe trupy?
    Gospodarz Karczmy Pod Koroną i Lwem donosi o dziwnych odgłosach dobiegających z podziemi, gdzie znajduje się piwnica z zapasami. Goście się niecierpliwią, a mężczyzna nie chce narażać się dłużej na ich gniew. Z dołu dobiegają dziwne skrzeki, pomrukiwania, gardłowe ryki oraz chrząknięcia, więc on sam nie ma zamiaru zapuszczać się tam. A co, jeśli to mroczne pomioty?
    Nagroda: 15 suwerenów"

    Może się okazać, że gdzieś pod Amarantem przebiegają Głębokie Ścieżki (nie wiem, czy to możliwe, ale co tam xD) i że jakieś ustrojstwa wykombinowały sobie przejścia z podziemi do ludzkich piwnic. Czy jakoś tak ; ) ]

    OdpowiedzUsuń
  12. [ No cóż, ja Przebudzenia nigdy nie skończyłam, z przyczyn technicznych niestety, więc średnio się orientuję, co tam się działo ;p Muszę się kiedyś w końcu za to zabrać.
    To jak już mamy wszystko elegancko ustalone, chciałabyś może zacząć wątek? ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  13. [ A nieeee, trochę w to Przebudzenie grałam, tylko po prostu nie do końca ;p Też trochę mnie to zirytowało, że z tak zabawnej postaci zrobili cierpiętnika-fanatyka. Co prawda tragedii z tym nie było, no ale... no.
    Z góry dzięki za rozpoczęcie, przy najbliższej okazji to ja dam się wykorzystać ;D]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Zależy których. Oni to tak jak trochę mali powstańcy. Jedni zrywają się bez obmyślenia planu, drudzy chcieliby niepodległości, ale lepiej siedzieć na tyłku i unikać tego, co złe.
    Hmm...no u mnie właśnie jak na razie pustka. Chwilowo cierpię na brak weny i natłok zajęć po powrocie z ferii (już czekają na mnie dwa następne kolokwia :<). Ale wspólnymi siłami może coś uda się wymyślić. Żebyśmy chociaż zaczęły od jakiegoś punktu. Chociażby miejsca spotkania i okoliczności xD ]

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Ooo, jaki długi wątek, dziękuję :D Ostatni raz należałam do bloga grupowego chyba z ponad rok temu, a wtedy komentarz na pół strony A4 to już był niebywale kreatywny wyczyn ; p ]


    Ach, ten znajomy smród stęchlizny! To wilgotne, lodowate powietrze, skraplające się na kamiennych ścianach, złowieszcze echo zakażonych plagą strumyczków, nikły blask lawy leniwie bulgoczącej gdzieś pod zapadniętymi skałami...
    Już stojąc przy wejściu do Głębokich Ścieżek, Rizza mogła poczuć moc Kamienia. Schodziła do podziemia tak często, że nie utraciła jeszcze połączenia z tą prastarą siłą, umożliwiającą intuicyjne nawigowanie po krasnoludzkich podziemiach. Oczywiście umiejętność ta nie była czymś bardzo zjawiskowym, czasem jednak pozwalała krasnoludce zatrudnić się w jakiejś ekspedycji, czy wyprawie poszukiwawczej do podziemi. Pełniła wtedy funkcję przewodnika i zarazem doradcy w sprawach walki z klaustrofobią. Aż dziwne, ilu straszliwych wojowników miało mdłości na samą myśl o wejściu do zapadającego się tunelu. Rizza, na początku swej kariery, wcale nie była lepsza, nawet jeśli była krasnoludem.
    Teraz jednak, stojąc nad mroczną wyrwą prowadzącą do żałosnych pozostałości krasnoludzkiego mocarstwa, już prawie w ogóle nie czuła obawy. Obawy przed wejściem do podziemi, rzecz jasna, bo jeśli chodziło o towarzystwo Vesper, nie mogła już być taka pewna swej odwagi.
    W całej historii Thedas, żaden z pobratymców Rizzy nie parał się magią. Przez prawie całe swoje życie jej wiedza o tym mrocznym ustrojstwie ograniczała się do cen lyrium, bo tym czasem handlowało się w orzammarskim półświatku. Dlatego nie dziwota, że czuła się trochę nieswojo, w towarzystwie kogoś, kto kilkoma dziwnymi ruchami może napluć prawom natury w twarz. Jeszcze elfa, jakby tego było mało!
    Na szczęście jej nieograniczona chęć przyjaźni z całym światem, w tym z apostatami i byłymi współpracownikami, przezwyciężyła uprzedzenia klasowe i rasowe. Pozostało jednak trochę miejsca na ostrożność. Kto wie, czy Vesper w końcu nie skusi się na potajemne ukatrupienie Rizzy i zapewnienie sobie świętego spokoju w kwestii anonimowości? Znajomość znajomością, ale cóż...
    - Gdyby były w tych częściach Ścieżek jakieś pomioty, już dawno zaatakowałyby Amarant - odpowiedziała w końcu po chwili namysłu, próbując zabrzmieć pokrzepiająco. Zaraz jednak zdała sobie sprawę, że gdyby w pobliżu nie było pomiotów, to ci dwaj biedni idioci zapewne szybko by wrócili... No tak, chyba powinna to wziąć pod uwagę. - Poza tym dobrze płacą za tę robotę. Nie wiem, czy można powiedzieć to samo o tym cholernym darmozjadzie, u którego pracujesz.
    Powstrzymała się przed wypowiedzeniem na głos niezbyt eleganckiego wywodu na temat byłego pracodawcy. W zasadzie to nigdy nie mogła się zdecydować, czy go lubi, czy nie cierpi. Chyba wszystko zależało od tego, jak się interes kręcił, bo to często warunkowało nastrój szefa.
    Wyjęła z podręcznej torby bukłak z amaranckim rumem, pociągnęła łyk i wcisnęła go Vesper w rękę. A potem dziarsko wkroczyła do Głębokich Ścieżek, wytężając z całych sił swą krasnoludzką intuicję. Powoli zaczynała wyczuwać, które tunele są zawalone, a które w miarę nadające się do przejścia.
    Mogły się zastanawiać nad dwoma kierunkami. Rozdzielanie się nie miało sensu, dlatego Rizza wybrała tę bardziej przyjazną drogę, biegnącą po prawej stronie od wejścia - uznała, że jeśli już ktoś niedoświadczony miałby być na tyle głupi, aby wejść do Głębokich Ścieżek, to chyba nie na tyle, żeby wybrać tę na wpół zasypaną i ze spękanymi ścianami. Chociaż...

    [ I tak, jest to kostur ;D]

    OdpowiedzUsuń
  16. [O, ktoś kto podziela moją fascynację Qun. Miło mi poznać.
    W sumie jakby nie patrzeć Tallis była prawie jak Tal'Vashoth. Ale pomysł wydaje się fajny. Na początku w sumie chciałam wstawić apostatę a'la Anders, lecz stwierdziłam iż chyba już ich jest tutaj sporo. Zastanawiałam się także nad templariuszem tudzież strażnikiem miejskim. Ale wypadło na qunari.
    Pomysły... w sumie Ebasit może zostać wysłany do kupca, przecież zamtuz może czegoś potrzebować, chociażby do naprawy łóżek czy też drzwi. Jeśli chcesz to mogę zacząć. Wybacz za brak emotikonek lub innych tego typu odnośników które opisywałyby mój humor. Jestem naprawdę wesoła, a większość ludzi przez brak "tego czegoś" myśli iż raczej pochmurna i trochę zbyt poważna.]

    Ebasit

    OdpowiedzUsuń