Wszystko zaczęło się w Kurzowisku, najobskurniejszej dzielnicy Orzammaru. Mówiąc wprost jest to getto dla tych, którzy mieli nieszczęście urodzić się bezkastowcami, uważanymi za gorszych od zwierząt wyrzutkami, niewartych nawet tego, aby zostać choćby służącymi. Jedyne, co im pozostaje, to żebranie, przestępczość, zamiatanie ulic, pijaństwo i prostytucja.
Jakby na to nie patrzeć, należąc do ostatniej grupy ma się największe szanse wybicia. Wystarczy mieć ładną aparycję, dobre maniery i zdolność do rodzenia lub płodzenia potomstwa. Przyda się też odpowiedni "patron", który zatroszczy się o lekcje śpiewu i konwersacji, a także załatwi sprawę wszelakich łapówek. Następnie trzeba uwieść kogoś bogatego i dobrze usytuowanego społecznie i postarać się o dziecko.
Jeżeli bezkastowcem w takowym związku jest kobieta, najbardziej pożądany jest syn, jako że w krasnoludzkim systemie kastowym potomstwo przejmuje pozycję społeczną po rodzicu tej samej płci. W takim przypadku najbliższa rodzina matki może przeprowadzić się do Diamentowej Dzielnicy i żyć długo i szczęśliwie, gdyż mały synek automatycznie zostaje prawowitym dziedzicem swego ojca.
Tak właśnie działa biznes "łowczyń szlachciców". Zapewne wszystko to nie byłoby tak łatwo przyjmowane przez społeczeństwo, gdyby nie dramatycznie niski przyrost naturalny wśród ich rasy. Każde nowo narodzone dziecko jest prawdziwym powodem do radości.
Ale, ale... co jeśli ze związku bezkastowej kobiety i szlachcica urodzi się córka?
Można by zapytać Rizzy, która jako pierworodna, była przez matkę tak lekceważona, że nie słyszała od niej prawie żadnego słowa, czy to złego, czy to dobrego. Często jednak "wujek Joren", patron jej rodzicielki, nadrabiał to, dając jej do zrozumienia, ile go kosztowała ta "pomyłka losu", jak zwykł nazywać tą małą, czarnowłosą krasnoludkę, wiecznie naburmuszoną i wściekłą na cały świat.
Pani Khazadal, po rozpadzie związku z równie rozczarowanym ojcem Rizzy, szybko odnowiła interes i w końcu dostała to, czego chciała. Upatrzyła sobie Harvela Harrowmont'a, kuzyna Pyrala Harrowmont'a i urodziła mu zdrowego, silnego syna. Od tego momentu jej córka zeszła na jeszcze dalszy plan.
W Diamentowej Dzielnicy było Rizzie chyba jeszcze gorzej. Tatuaż na prawym policzku, krzyczący głośno: "Patrzcie, ona jest Kurzalcem!", sprawiał, że nawet nianie i służący nią gardzili. Nie mogli tego okazywać tak otwarcie, jak nakazywała szczerość - bądź, co bądź, była córką konkubiny ich pana.
Nie tak piękna, jak jej matka i nie tak rozpieszczana jak młodszy brat, nie miała zbyt wielu ścieżek rozwoju. Pewnie gdyby nie "wujek Joren", pogrążałaby się bez końca w swojej bezużyteczności. Wolała spełniać jego polecenia, niż słuchać wciąż, jakim jest darmozjadem.
Pomagała mu przemycać z Kurzowiska do Diamentowej Dzielnicy wszystko i wszystkich. Kobiety, mężczyzn, tajne dokumenty, trucizny, lyrium. Razem tworzyli zgrany duet, choć nie lubili się i wiecznie mieli do siebie o coś pretensje. Wciąż kazał jej spłacać dług wdzięczności, a ona wciąż nienawidziła go za to, jak bardzo ją wyzyskuje.
Im starsza Rizza się stawała, tym więcej osób oczekiwało od niej, że pójdzie w ślady matki i poszerzy rodzinę. Dziewczyna nie chciała jednak słuchać ich rad. Nie dlatego, że uważała je za złe, a dlatego, że była bardziej uparta niż rozwścieczone bronto. Zawsze musiała zrobić innym na przekór.
Jednak chwila ostatecznej decyzji zbliżała się nieubłaganie. Mogła albo zostać już na stałe w służbie despotycznego Jorena, albo spróbować szczęścia jako łowczyni szlachciców. Nieważne, jakie byłoby jej postanowienie, i tak musiałaby się od kogoś uzależnić i już do końca życia służyć ważniejszym od siebie.
Ale, jak to bywa, życiowe szanse potrafią zaskoczyć nas i uratować nasz los w najmniej oczekiwanym momencie.
Pewnego dnia podsłuchana rozmowa rozpaliła ogień w jej sercu i odwróciła życie do góry nogami. Siedząc w karczmie, w dzielnicy gminu, usłyszała pogawędkę grupy kupców z powierzchni, zatrzymujących się na kilka dni w Orzammarze. Podochocona kilkoma kuflami piwa, przyłączyła się do dyskusji i jeszcze tej samej nocy podpisała kontrakt o współpracy jako magazynier.
Następnego dnia spakowała to, co miała, przytuliła młodszego brata na pożegnanie, po czym powiedziała wszystkim domownikom i krewnym, co o nich myśli.
Zostawiając wszystkich w przekonaniu, że to tylko młodzieńczy wybuch złości, a nie wywód na do widzenia, opuściła posiadłość, w której przez większość życia czuła się jak intruz.
Jakby tego było mało, mijając po drodze kuchnię, wyciągnęła stamtąd przeznaczonego na pieczeń bryłkowca, twierdząc, że jeżeli dla niej właśnie zaczyna się nowe życie, to dla niego też może.
Jeszcze tego samego dnia oboje po raz pierwszy poczuli na własnej skórze powiew świeżego powietrza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz