Trian,
najstarszy z rodzeństwa miał objąć rządy po ich ojcu, jednakże intrygi snute
przez najmłodszego z braci, Bhelena, doprowadziły do zdrady i złamania
braterskich więzi. Następca tronu został podstępnie zamordowany, a winą za jego
śmierć obarczono Alarica, którego zaraz po tym niesłusznie wygnano na Głębokie
Ścieżki, by tam zginął w końcu z rąk mrocznych pomiotów lub innych plugawych
bestii czających się w mroku.
Alaric
nigdy nie wybaczył swemu młodszemu bratu tego, co zrobił, do jakich występków
się dopuścił, aby zagarnąć tron Orzammaru dla siebie. Jak już wiadomo z kart
historii, Bhelen zginął z rąk Szarych Strażników, gdy ten sprzeciwił się woli
Caridina, którą oni przekazali w kwestii wyboru godnego następcy Endrina
Aeducana. Wieść o jego śmierci przyniosła mu ulgę, gdyż uważał, że to
odpowiednia kara za jego czyny.
Spotkawszy
wcześniej w tunelach Szarych Strażników, los naprawdę się do niego uśmiechnął –
ci bowiem zaproponowali mu swoją pomoc w powrocie do królestwa krasnoludów w
zamian za poprowadzenie ich przez Głębokie Ścieżki, które Alaric zdołał dobrze
poznać przez swój długi pobyt w nich. Został ułaskawiony przez nowego władcę
Orzammaru, gdyż Aeducan odstąpił od praw do tronu wbrew głosom pełnych zawodu i
niepocieszenia, odzyskał za to swoją dawną funkcję.
W
późniejszym czasie poprowadził krasnoludzką armię w bitwie przeciwko
Arcydemonowi, który wraz ze swą hordą mrocznych pomiotów zaatakował Denerim,
zamierzając pochłonąć cały Ferelden, nie pozostawiając ani jednej żywej duszy
przy życiu zanim Plaga rozszerzyłaby się na inne kraje. Gdy wróg padł, a
niedobitki uciekły do podziemnych tuneli, lud z gór również powrócił do swego
domu. Alaric jednakże miał dziwne uczucie, że jego miejsce jest gdzieś zupełnie
indziej niż w Orzammarze – pewnego dnia zatem spakował swoje rzeczy i
pozostawiając list pożegnalny dla Pyrala, wyruszył w podróż ku Twierdzy
Czuwania.
Nigdy
nie zapomniał swego Dołączenia – Komendantka, a obecnie królowa Fereldenu,
osobiście podawała mu Kielich, z którego musiał wypić krew mrocznych pomiotów. Pamięta
do dziś, jak czarna, obrzydliwie gęsta ciecz zbliżała się powoli do jego ust, a
gdy dotknęła ich po raz pierwszy, miał ochotę zwymiotować. Nie dość, że to coś
było okropne w smaku (nie można było tego posypać lukrem?), to w dodatku jeszcze
śmierdziało. A kiedy udało mu się w końcu przełknąć wszystko do końca, nie
porzygawszy się przy tym (założył, że w takim wypadku musiałby to wypić jeszcze
raz, o czym nie mogło być mowy), jeszcze chwilę jeszcze wpatrywał się w oblicze
Komendantki zanim zaczął się krztusić i dusić, zanim zaczęło dzwonić mu w
uszach, zanim usłyszał przeraźliwy ryk w swojej głowie. A potem nastała tylko
ciemność… Zimna, mroczna, wszechogarniająca go pustka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz