Czy
słyszysz, jak wiatr swymi pięściami uderza w okna, a potężne zrywy pragną
wyrwać drzwi z zawiasów? Czy widzisz, jak wściekle wznoszą się płomienie w
kominku, rzucając demoniczne cienie na otoczenie? Ogień nie kojarzy ci się
dłużej z przyjemnym ciepłem, rozgrzewającym cię w chłodne wieczory, w który tak
uwielbiałeś się wpatrywać, z fascynacją niemalże. Dlaczego bowiem odczuwasz
zimno mimo wszystko? Czyżby ogarnął cię strach? Cóż, ostrzegałam cię, że
legenda o Var’déliar zmrozi ci krew w żyłach – mimo, że dopiero co spędziliśmy
ze sobą upojną noc.
Opowieść o Var’déliar nie została
wymyślona po to, aby straszyć nią niesforne dzieci, niewiernych mężów czy
nieczyste niewiasty. Zacznijmy od tego, że jest ona jak najbardziej prawdziwa,
a swój początek miała w czasach, kiedy to Arlathan upadł, a elfy z Dalii utraciły
raz na zawsze swój dom, od tamtej pory wędrując po świecie, wiodąc koczowniczy
tryb życia.
Tevinterczycy niemalże od zawsze
pragnęli więcej niż im się należało, niż byli w stanie osiągnąć w ciągu swego
śmiertelnego żywota. Chciwość, żądza władzy i potęgi były silniejsze niż
jakiekolwiek więzy krwi, silniejsze nawet niż człowieczeństwo. Gdy stawką jest
ogromna moc i dążenie ku nieśmiertelności, wolałbyś paść trupem pod jarzmem
silniejszych lub utracić wolność na zawsze czy raczej chciałbyś odwrócić role i
samemu stać się drapieżnikiem, który czyha na swe ofiary, by uderzyć w nie w
dogodnym momencie?
Na skraju lasu, w drewnianej chacie,
żyli z dala od cywilizacji i zachłannych czarnoksiężników apostaci –
ojciec i
córka. Niewiasta ta młoda była, podobna do swej matki wywodzącej się z
królewskiego rodu, która zmarła wydając ją
na świat. Po niej urodę odziedziczyła, za którą najwyżsi magistrowie
Tevinteru
byli gotowi zabić, byleby tylko stała się wybranką któregoś z nich, a
przy tym także pożądali tronu, o prawa do którego dziewczyna mogła
ubiegać się w dzień swych osiemnastych urodzin - nie została bowiem
wydziedziczona ze względu na talent magiczny, choć jej matka zakochała
się w prostym czarowniku, czego rodzina królewska nie przyjęła zbyt
pozytywnie. Jej ojciec jednak chciał oszczędzić jej życia w ciągłym
upokorzeniu, w którym
nie miałaby do siebie żadnego szacunku, a odczuwała jeno wstręt i odrazę
–
trzymał zatem na dystans wszystkich kandydatów, w razie potrzeby co rusz
przypalając im szaty wybuchem ognistej kuli, gdy go bardzo rozzłościli
swą
nachalnością.
Niestety, pewnego dnia, niedługo po
tym, jak jego córka pełnoletniość zyskała, Tevinterczycy przybyli do ich chaty
mając ze sobą wsparcie ze strony Templariuszy. Jako, że ci drudzy byli w stanie
rozpraszać wszelką magię, ojciec dziewczyny nie był w stanie jej obronić – a
mimo to wziął do ręki miecz, by odeprzeć napastników. Nie posiadając większych
szans, zginął w walce.
Niewiasta pochwycona została,
zaciągnięta siłą do jednej z wież magistrów i tam przeżywała istny koszmar,
który ciągnął się dniami i nocami, choć czasami dawano jej kilka dni spokoju,
by mogła dojść do siebie. Na przemian gwałcona, torturowana i poddawana
eksperymentom, których sensu nie rozumiała, tkwiła w tym więzieniu – sama nie
miała pojęcia, jak długo, gdyż często z wyczerpania i bólu traciła przytomność
na wiele godzin. Aż przyszła do niej istota, przed którą niegdyś ostrzegał ją
jej ojciec – wabiła ją kusymi kształtami, melodyjnym głosem, wielkimi
obietnicami. Jedyne, co dziewczyna musiała zrobić, to dać spróbować jej własnej
krwi, przepuścić do świata śmiertelników.
Nie zdołała przystać na propozycję,
została brutalnie przebudzona, a następnie przeniesiona do dziwnego
pomieszczenia. Pełno w nim było maszynerii, obwodów, trzaskających pod sufitem
iskier, a dziewczyna wyczuwała przy tym swąd spalonych ciał i krew.
Miała wrażenie, jakby jej własna
dusza była jej wydzierana, a towarzyszył temu ból przeogromny – jakby ktoś ciął
ją wpół, od krocza aż do samej czaszki i pragnął poszatkować do cna umysł.
Unieruchomiona, przywiązana skórzanymi pasami do metalowego stołu, nie była w
stanie nic zrobić. Z rozpaczy i cierpienia gryzła niemiłosiernie swe wargi, aż
płynęły z nich strużki mieniące się szkarłatnymi rubinami. Krew…
I wtedy nastąpiła ogromna eksplozja.
Cała maszyneria, do której podpięta była dziewczyna, wyleciała w
powietrze, a
ci, którzy znajdowali się najbliżej niej, zginęli na miejscu. Długo
unosił się
wszędzie dym, ogień płonął pochłaniając tajemne laboratorium, słychać
nawet
było krzyki tych, których trawiły płomienie za życia. Kiedy kurz opadł,
obok
stołu ukazała się sylwetka – kobieca, o długich, jasnych włosach, ze
spojrzeniem o lodowatym wyrazie i rozszerzonymi źrenicami, w których
malował się chaos, śmierć oraz
zniszczenie. Na ciele nie było ani śladu po jakiejkolwiek ranie, których
dziewczyna doznała w uwięzieniu, jej skóra pozostała nieskazitelna. Tak
oto
narodziła się Neférea – jedna z połówek Var’déliar, Królowa Czarownica.
Wszyscy, którzy przyczynili się do
jej cierpienia, zginęli z jej ręki lub ponieśli śmierć w niewyjaśnionych
okolicznościach. Na każdego przyszła odpowiednia pora, nawet jeśli ktoś uważał,
że kara go ominie – wiedźma pozwalała mu sądzić, iż może wieść spokojny żywot,
aż pewnego dnia wywierała na nim zasłużoną zemstę. Ginęli nie tylko ci, którzy
brali w tamtych wydarzeniach bezpośredni udział, lecz także ich bliscy,
rodzina, przyjaciele. Nikogo nie oszczędziła.
Niestety, z biegiem lat okazało się,
że eksperyment, który odbył się z jej udziałem pod nadzorem Tevinterczyków,
odniósł zamierzony skutek. Magistrom zależało bowiem na umieszczeniu dwóch dusz
w jednym ciele, jednakże nie wszystko wyszło tak jak powinno. Chcieli, by dana
osoba posiadała dwa różne umysły, co częściowo powiodło się, a częściowo sprawy przybrały inny obrót ze względu na fakt,
iż Neférea zawarła pakt z demonem zanim przemiana dobiegła końca.
Dusze były
kompletnym swoim przeciwieństwem, nie zgadzały się ze sobą w niczym, nijak nie
potrafiły dojść do porozumienia. Dobro i zło walczyły długi czas ze sobą w
jednym ciele, dopóki nie pojęły one odpowiedniej magii, która pozwalała na
przybranie takiej postaci, jakiej pragnęły. Żadna dusza nie chciała pozostawać
w ciele drugiej, jednakże i to zmieniło się wraz z mijającymi wiekami.
Neférea
zdominowała Cassiela, podporządkowała go swej woli, potrafiąc ingerować w jego
czyny, kiedy to jego postać poruszała się wśród śmiertelników, a ona gdzieś w
głębi niego przycupnięta siedziała, oczekiwała na odpowiedni moment, aby zająć
miejsce mężczyzny, pokazać się światu. Posiadał on aczkolwiek względnie wolną
wolę, zachował swe cechy charakteru i osobowości, których Neférea nie była w
stanie zniszczyć, choćby bardzo tego chciała – zrozumiała wszak, że posiadał on
takie atrybuty, których jej samej brakowało. Ponadto dusza, która
bezpośredniego dostępu do świata zewnętrznego nie miała, czuła to, co druga,
doświadczała tego samego, przeżywała dokładnie to samo.
Choć sama
wiedźma, jakkolwiek wiekowa by nie była, starzała się jak zwykli ludzie. Znała
aczkolwiek przeróżne sposoby na to, by przedłużyć sobie życie, a jednym z nich
choćby było spłodzenie potomka (syna lub córki), rozwijanie jego magicznych
mocy, a gdy osiągnął szczyt swych możliwości, w ramach straszliwego i okrutnego
rytuału pożerała jego serce i kąpała się w jego krwi. Mniej brutalną metodą
było wyssanie energii życiowej młodej niewiasty bezpośrednio z jej oddechem, co
kończyło się w najlepszym wypadku bezbolesną śmiercią, w najgorszym zaś –
szybkim zestarzeniem się oraz powolną agonią. I bynajmniej Cassiel nie miał na
to żadnego wpływu.
Oto cała
historia o Var’déliar – Dwóch Duszach. Ludzie mówią, że to nie jest zwykła
legenda, że podobnie jak Flemeth wciąż egzystuje. Pewnym jest jednak, że
opowieść o niej jest jedną z ulubionych Templariuszy w Kirkwall, gdyż
uwielbiają mieć jeszcze większy pretekst do tego, by spętać magów jak
zwierzęta. Tevinterczycy nienawidzą poruszać jej tematu, spluwają z
niechęcią, gdy jest o niej mowa, zaś wolne elfy to miano darzą szacunkiem i czcią niemalże, gdyż Dwie Dusze
są im znane nie tylko z opowieści (choć młodsi przedstawiciele tej rasy na
pewno tylko tak je kojarzą), lecz i z tego względu, że pomagały im w kluczowych
momentach przez minione wieki. W jakich? O to należałoby zapytać same elfy,
choć spiczastousi nie są zbyt skorzy do rozmów z obcymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz